Autor |
abrakadabra
Master of Overclocking
Dołączył: 01 Lut 2007
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Czw 23:23, 08 Mar 2007
|
|
Wiadomość |
|
Full Spectrum Warrior to jedna z wielu gier, które na początku miały powstać wyłącznie na konsole PlayStation 2. Zamówienie, czy też zapotrzebowanie na taki tytuł złożył nie kto inny, jak sama armia USA! W trakcie produkcji wystąpiły komplikacje, w efekcie których ostatecznie firma SONY podziękowała za współpracę. Platformą docelową stał się oczywiście konkurencyjny Xbox i tytuł jeszcze przed wakacjami tego roku trafił na półki sklepowe w USA. Z czym mamy więc do czynienia? Z grą w dużej mierze innowacyjną - nareszcie. Choć ze względu na pewne aspekty, nie jest to tytuł przeznaczony dla każdego gracza. Zacznijmy jednak od początku.
Po wejściu do menu gry, od razu zirytowała mnie jedna sprawa. Otóż nie można od razu zacząć kampanii, tylko obowiązkowo trzeba przejść strasznie nudny tutorial. Nie lubię jak mnie ktoś do czegoś zmusza - wiadomo - kursory/WSAD i myszka, i jedziemy. Tu jest jednak inaczej, bo klawisze te wykorzystano do wydawania rozkazów postaciom. W sumie, sterowanie jest dość intuicyjne, co nie zmienia faktu, że trzeba się chwilkę przyzwyczajać. Jednak nie jest ono na tyle skomplikowane, aby męczyć nas na siłę.
Rozgrywka, a właściwie nasza władza, ogranicza się do kierowania poczynaniami ośmioosobowej grupy szturmowej. Czasami zdarzy się też objąć panowanie nad dodatkowymi oddziałami, lecz są to epizody sporadyczne. Pierwsze zaskoczenie - prawie nigdy nie sterujemy jednym bohaterem (jedynie przy rzucaniu granatów i strzelaniu). Tak więc, co ja tutaj robię? Ano, wydaję rozkazy: strzelajcie tam, idziemy tutaj, aport - hmm, dziwne. Nie ma co liczyć na jakąś samodzielną walkę. Rola snajpera niestety odpada, samemu nie zaatakujemy, strafe'owania nie ma. Jedyne co możemy, to wskazać miejsce, do którego nasza grupa ma się udać. Nie jestem tym wszystkim zachwycony.
Na szczęście, akcja toczy się bardzo szybko i za udany przebieg rozgrywki w głównej mierze odpowiada nasz refleks i umiejętność szybkiego, logicznego reagowania na rozwój sytuacji. Przeciwnicy nie mają zamiaru zapalić, czy pograć w karty do czasu, aż "skład się wreszcie namyśli". Samo nasuwa się pytanie, czy ograniczenia w możliwościach działania bezpośredniego sprawiają, że ta gra jest nudna? W żadnym wypadku, choć czasami aż korci by przejąć któregoś z pupili i wziąć sprawy w swoje ręce. Jesteśmy więc dowódcą, choć nie wcielamy się w jakąś określoną postać. Właściwie to nas nie ma, bo możemy przełączać się między wszystkimi członkami drużyny. Nie można się jednak samodzielnie przemieszać, akcje też obserwujemy wyłącznie z pozycji wybranego osobnika.
Gra to symulator działań grupy szturmowej. Strzelania mało, za to taktyka pełną gębą. Dzięki temu, gra mimo wszystko jest fajna. A wydawać by się mogło, że tak małe mamy możliwości. Jeśli ktoś pragnie własnoręcznej jatki, ta gra nie jest dla niego. To produkt dla graczy szukających wyzwań, nowości i rozrywki, w której trzeba wykorzystywać mózg, nie tylko palce. Niech kogoś nie zmyli okładka czy screen-shoty, to nie jest strzelanina.
Akcje, jak już wspomniałem, obserwujemy z pozycji jednego z żołnierzy. Widok to nie FPP, a TPP, co raczej niczym zaskakującym nie jest. Gdy stoimy w miejscu, kamera jest bardzo blisko żołnierzy. Widać bardzo dokładnie wszystkie wojenne "doznania". W trakcie akcji kamera zostaje jakby nieco w oddali, przy czym wpada w dziwne drżenie. Celem ma być chyba wywołanie złudzenia, że grupa liczy dziewięć osób. Ta dodatkowa to kamerzysta samobójca, na dodatek chyba coś pił. Pewnie ze strachu przed czekającym go wyzwaniem. A serio - bez sensu. Działa mi to strasznie na nerwy. Na dodatek, gdy jeden z naszych zostanie ranny, kamerzysta od razu leci w to miejsce, aby zaprezentować nam całe zajście w zwolnionym tempie. Na co mi to? Takie motywy były dobre w Max Payne, gdy jatkę robiłem ja, a jej efekty miło było podziwiać. Tutaj jednak jest inaczej, mój ranny to wiadomy kłopot i nie wiem po co mam oglądać, jak oberwał. Może autorzy chcieli się pochwalić użyciem znanego już wszystkim, odpowiedzialnego za fizykę gry, kodu Havok? Działa, nawet rewelacyjnie, lecz gdy widzę wpływ wybuchu granatu na moją drużynę, mało mnie to obchodzi.
Minusem są pewne konsolowe naleciałości. Otóż nie można zapisać gry w dowolnym momencie. Trzeba doprowadzić zespół do określonego znaczkiem miejsca, wtedy możliwe staje się wykonanie zapisu. Przebolałbym to, ale rozgrywka stawia spore wyzwania. W sumie zonk jest jeden - trup = koniec misji! Od początku? Nie! Włączamy sobie powtórkę, przewijamy do tyłu, do przodu, oglądamy w zmiennym tempie, dochodzimy do chwili, gdy popełniliśmy błąd i... przejmujemy sterowanie nad ludźmi! Lepsze to niż nic, ale quicksave wydaje się być odrobinę lepszym rozwiązaniem. Po co na siłę szukać udziwnień? Jest to fajna sprawa, ale trochę przekombinowana. Jednym przypadnie do gustu, innych będzie zwyczajnie irytować.
Wspomniałem o wysokim poziomie trudności - ten jest wyśrubowany głównie przez realizm rozgrywki. Na najwyższym poziomie trudności mamy prawdziwy hardcore. W grze nie ma pasków życia, jeden celny strzał przeciwnika może zakończyć naszą przygodę. Amunicji wydaję się być dużo - pozory. Wydaje się, że jesteśmy bezpieczni i misja przebiega pomyślnie - pozory. Jeden głupi błąd i do widzenia. W końcu grę wykonano na zamówienie armii, więc musi sobą coś prezentować. Trudność gry to najbardziej zachęcający bodziec do dalszej zabawy.
Wspomniany realizm objawia się nie tylko w gameplayu, dotyczy również uzbrojenia. Na początku towarzyszy nam M16, dobry na dość małe odległości. Poza nim, mamy M249 SAW, czyli karabin maszynowy. 200 naboi starczy, aby siać popłoch w szeregach wroga. Uwaga, amunicja kończy się w iście zastraszającym tempie. M249 to jednak zdecydowanie najlepsza broń w grze. Na wspomnianym wcześniej M16 mamy też zamontowany granatnik M203. Poza tym są także zwykłe granaty oraz granaty dymne. Te pierwsze trzeba zdecydowanie oszczędzać, niejednokrotnie są jedynym ratunkiem z opresji.
Niekiedy, podczas walki z pojazdami opancerzonymi, możliwe jest wezwanie wsparcia powietrznego. Przylatuje sobie znany i lubiany Apache - i po czołgu czy innym wynalazku pozostaje jedynie wspomnienie. Można też wezwać helikopter zwiadowczy, dzięki czemu dostajemy pewnego rodzaju przegląd mapy z widocznym rozmieszczeniem wrogich jednostek. Znacznie ułatwia nam to planowanie działań.
Prawdziwym minusem są zaskryptowane akcje, dotyczące działania wroga. Co to oznacza dla grającego? Wszystkie misje rozgrywane ponownie, będą niestety przebiegać tak samo. Po co grać drugi raz, gdy nic nie można zmienić, nawet jeśli się chce? Mimo dwóch dodatkowych misji, względem odpowiednika konsolowego, FSW jest krótki. Zabawy jest na trzy, góra cztery wieczory, choć zależy to oczywiście od umiejętności gracza. Zapewniam, że przechodzenie gry ponownie, to mała frajda. Właśnie w głównej mierze ze względu na liniowość rozgrywki, nie wróżę grze spektakularnego sukcesu. A mogło być tak pięknie.
Jeśli chodzi o inne aspekty gry, to jest lepiej niż dobrze. Engine pozwala na dość dużą interakcję z otoczeniem. Niemal każdy obiekt może stać się dla nas ochroną - oczywiście do czasu aż ulegnie zniszczeniu.
Graficznie jest bardzo nierówno. Mimo, że widoki na ekranie mogą się chwilami podobać, to aż nadto widoczne są ubytki spowodowane faktem konwersji z konsoli. Tekstury mogły by być w zdecydowanie większej rozdzielczości, choć ich średnia jakość przenosi się na zmniejszone zapotrzebowanie na pamięć operacyjną. Ogólnie, tytuł ma niewygórowane wymagania sprzętowe. Według producenta wystarczy procesor 1Ghz, 256MB RAM i karta graficzna klasy GeForce 3. Usprawnień względem wersji konsolowej nie uświadczymy. Oczywiście na PC mamy gratisy w postaci możliwości gry w wysokiej rozdzielczości, czy z włączonym filtrowaniem anizotropowym. Wygładzanie krawędzi niestety nie działa, prawdopodobnie przez zastosowanie efektu gorąca, który w moim mniemaniu ma tuszować pewne graficzne niedostatki. Śmiem stwierdzić, że widziałem co najmniej kilkanaście konsolowych konwersji, które wyglądały o wiele lepiej od FSW.
Z dźwiękiem jest zdecydowanie lepiej - rewelacja. Efekty środowiskowe sprawdzają się znakomicie. Wszystkie odgłosy, a także mowa żołnierzy - pierwsza klasa. Większość gier konwertowanych z konsoli Microsoftu ma ten aspekt dopracowany znakomicie, tak jest i w tym przypadku.
Tak więc, wypadało by zebrać wszystkie za i przeciw i zastanowić się nad tym czy warto. Nabywca Full Spectrum Warrior dostaje do rąk tytuł bardzo dobry, lecz nie pozbawiony wad. Poza innowacyjnym systemem sterowania, wysokim realizmem, wysokim poziomem oferowanej rozgrywki i dobrą oprawą, mamy również dwa główne grzechy programistów. Gra jest zdecydowanie za krótka, do tego okraszona liniową fabułą. Jeśli więc na obcowanie z PC masz mało czasu, jesteś "starym wyjadaczem" i szukasz czegoś na poziomie - to jest tytuł dla Ciebie. Nie polecam go osobom, które chcą sobie powalczyć, postrzelać, pozabijać wirtualnych przeciwników - to nie ten tytuł. Mi gra przypadła do gustu, bo jest po prostu dobra.
Post został pochwalony 0 razy
|
|